top of page

ODBICIE WIĘŹNIÓW

LOKALIZACJA WIĘZIENIA I WARUNKI W NIM PANUJĄCE

Więzienie Urzędu Bezpieczeństwa w Tarnobrzegu znajdowało się tuż obok kościoła oo. Dominikanów, w budynku dawnego więzienia sądu grodzkiego. Więzienie to działało jeszcze w okresie II RP, następnie, wyremontowane przez Niemców, służyło im w czasie okupacji. Resort Bezpieczeństwa Publicznego przejął je od Milicji Obywatelskiej 8 października 1944 r. Dziedziniec więzienny oddzielony był od placu przy kościele oo. Dominikanów wysokim na prawie 3 metry murem, . Warunki panujące w tarnobrzeskim areszcie były bardzo ciężkie, typowe dla więzień UB. W budynku znajdowało się pięć cel, z czego jedna przeznaczona była dla kobiet, w pozostałych trzech na swój los oczekiwali więźniowie mężczyźni, zaś ostatnia przeznaczona była dla osób karanych dyscyplinarnie. Okute blachą drzwi cel zamykano dwiema żelaznymi zasuwami. Cele były wilgotne, bez okien, pozbawione wszelkich urządzeń sanitarnych. Więźniowie sypiali na betonowej podłodze.

PRZYGOTOWANIA DO ROZBICIA WIĘZIENIA

Henryk Pietrzyk wieczorem 30 października 1944 roku, będąc z wizytą w domu Żarowiów, oznajmił „Małej”, że 4 listopada więźniowie z aresztu Urzędu Bezpieczeństwa zostaną wywiezieni ciężarówką do Rzeszowa, dalej do Przemyśla, a stamtąd zesłani zostaną na Sybir. W związku z tym Kazimierz Bogacz rozważył możliwość podjęcia zbrojnej próby uwolnienia tychże więźniów, w tym także swoich byłych podkomendnych. Cała akcja rozbicia odbyć miała się 2 listopada, na wypadek gdyby doszło do przedwczesnego wywiezienia więźniów. Wynika z tego wszystkiego, że na przygotowanie owej akcji Kazimierz Bogacz ps. „Bławat” miał 2-3 dni. Czasu było więc bardzo niewiele, zważywszy na konieczność przeprowadzenia rozpoznania obiektu, o ile rzeczywiście taka konieczność zachodziła. Można bowiem przyjąć założenie, że rozpoznanie więzienia było przygotowane wcześniej. W tym miejscu należy dodać, że atak na więzienie 2 listopada 1944 r. był drugą lub, według materiałów SB, nawet trzecią z kolei próbą rozbicia tegoż aresztu.

PIERWSZA NIEUDANA PRÓBA ROZBICIA WIĘZIENIA

Pierwszą, nieudaną próbę, podjęto już 10 października 1944 r. Sowieci aresztowali wtedy jednego żołnierza AK, Tadeusza Gładysza, ps. „Jastrząb”, lecz ten po kilku dniach zdołał zbiec. Jeszcze w październiku doszło do kolejnego ataku, podczas którego wycofująca się grupa żołnierzy AK ostrzelała z automatów patrol Armii Czerwonej. Ataki te przeprowadzali żołnierze „Bławata”, lecz bez jego rozkazu. Obok Tadeusza Gładysza byli to Piekarski Zbigniew, ps. „Żbik” ze Stalowej Woli, Witold Dąbrowski, ps. „Kot”, NN, ps. „Mewa”, NN, ps. „Powolny”. Próbę rozbicia więzienia podjęto przypuszczalnie także 15 października 1944 r. Jak zeznał aresztowany dzień później R. Lisowski, 15 października Kazimierz Bogacz miał odwiedzić żołnierzy ze Lwowa i razem z nimi, oraz z dwoma żołnierzami ze Stalowej Woli, ps. „Kot” i ps. „Mewa”, udał się do budynku naprzeciw więzienia. Noc z 15 na 16 października Lisowski miał spędzić w tym budynku, razem z dowodzącym grupą Bogaczem oraz ze Skrzyszewskim Romanem, Skrzyszewskim Kazimierzem, Wieczorkiewiczem, Markowskim, Leskiem, Dąbrowskim, ps. „Kot” oraz NN, ps. „Mewa”. Uzbrojeni w cztery pistolety oraz dwa p.m. PPSz-a, planowali uderzyć na więzienie aby uwolnić uwięzionych AK-owców. 16 października do domu J. Gaja wtargnęło dwóch funkcjonariuszy UB, Jan Madeji Bronisław Karbowniczek. Jak podaje E. Jaworski, oraz K. Bogacz, zażądali oni od nie zameldowanych żołnierzy ze Lwowa okazania dokumentów. Widząc beznadziejność położenia, ci użyli broni, kładąc trupem funkcjonariuszy UB. Za uciekającymi Lwowiakami ruszyli w pościg przechodzący żołnierze Armii Czerwonej. Sowieci ranili Skrzyszewskiego i schwytali Lisowskiego. Skrzyszewski wkrótce zmarł w szpitalu, natomiast Lisowskiego osadzono w celi tarnobrzeskiego aresztu. Oba powyższe zeznania, Lisowskiego i Tracza, sugerują, że istniały jakieś plany rozbicia więzienia 15 lub 16 października. Być może utarczka z funkcjonariuszami UB pokrzyżowała plany rozbicia więzienia w tych dniach. Co interesujące, akta UB nie pozostawiają wątpliwości, co do motywów działania żołnierzy AK. Śmierć funkcjonariuszy Madeja i Karbowniczka, przedstawiona jest w nich w następujący sposób. Mieli oni wejść do domu J. Gaja, podążając za wchodzącymi tam sześcioma mężczyznami, celem ich wylegitymowania. Po wejściu funkcjonariuszy UB do budynku, znajdujący się wewnątrz mężczyźni otworzyli do nich ogień z broni automatycznej. Madej miał zginąć od trzech kul, natomiast w ciele Karbowniczka miało być ich aż osiemnaście. Ludzie, którzy zabili obu funkcjonariuszy, przyszli tam z zamiarem rozbicia więzienia w Tarnobrzegu. Być może jednak całe zajście miało charakter przypadkowy i zostało błędnie zinterpretowane przez prowadzących śledztwo. Niezależnie od tego, nieudane próby rozbicia tarnobrzeskiego więzienia musiały przekonać Kazimierza Bogacza, że kluczem do sukcesu jest zaskoczenie straży, a to uzyskać można dysponując konkretnymi danymi uzyskanymi przez wywiad.

ROZBICIE WIĘZIENIA UB

Przeprowadzenie akcji rozbicia zaplanowane zostało na czas zmiany warty z dziennej na nocną. Zmiana warty zajmowała ok. 15 minut. W tym czasie w więzieniu przebywał tylko jeden strażnik, ewentualnie również oficer śledczy prowadzący przesłuchania. Nie dało się jednak przewidzieć, czy oficer śledczy, w tym przypadku Henryk Pietrzyk, będzie w więzieniu. 

2 listopada 1944 r., uzbrojony w broń krótką Kazimierz Bogacz, skierował się na dziedziniec kościoła oo. Dominikanów. Ominąwszy rosnące na placu stare drzewa doszedł, idąc wzdłuż muru, „[...] do punktu, z którego miał widok na podwórko więzienne”. Obserwując, oczekiwał na wyjście dziennej warty. Około godziny 16-tej, gdy strażnicy opuścili więzienie pozostawiając w środku jednego wartownika, zgodnie z planem do bramy zadzwonił Rutkowski i zapytał o obecność śledczego Henryka Pietrzyka. Po usłyszeniu odpowiedzi negatywnej, którą to odpowiedź usłyszał także stojący za murem Bogacz, Rutkowski odszedł, strażnik tymczasem wszedł do wnętrza budynku zostawiając na wpół uchylone drzwi. Upewniwszy się tym sposobem, że aresztu pilnuje tylko jedna osoba, K. Bogacz przystąpił do realizacji dalszej części swojego planu. Jak pisze we wspomnieniach: „Zdynamizowany i podniecony, przeżegnałem się, wziąłem pistolet w rękę i wdrapałem się na mur, stanąłem na nim w pozycji pionowej, by przekroczyć pobudowany na nim płot z drutów kolczastych wys. 50 cm. Szczęśliwie te kolczaste druty przekroczyłem i skoczyłem w dół. Była to wysokość 2,8 m”. Po dostaniu się na dziedziniec więzienny, Bogacz wkroczył do budynku, rozbroił całkowicie zaskoczonego strażnika. W momencie gdy go zaskoczył, ten stał w drzwiach otwartej celi żeńskiej. Celę tę opuściło dwie kobiety, po czym został w niej zamknięty strażnik. Wyjętymi z zamka celi żeńskiej kluczami, Bogacz otwierał kolejne cele i wypuszczał z nich tylko żołnierzy AK. Ludzie ci przedostali się za pomocą znalezionej drabiny, która znajdowała się w szopie przy dziedzińcu więziennym, na plac kościoła i uciekli. Każdy, z wyjątkiem dwóch osób które nie znały miasta, uciekał na własną rękę.

Przedstawiona wersja wydarzeń z 2 listopada 1944 r., opiera się na wspomnieniach, spisanych po latach przez Kazimierza Bogacza. Źródło: Kazimierz Bogacz ps. „Bławat” -„W służbie dla ojczyzny

bottom of page